Recent Posts

niedziela, 13 lipca 2014

Wieszajmy obrazy!


Kto chciałby gapić się na pustą ścianę w mieszkaniu? 
Ano większość z nas.

Informacje z rynku sztuki w Poznaniu są smętne. Jeżeli poznaniak ma wystarczającą ilość pieniędzy, by móc zacząć myśleć o przyjemnościach, a nie tylko o przetrwaniu, to woli wydać nadmiar gotówki na przykład na parę porządnych butów. W Polsce ciężko o to, by ludzie kupowali obrazy, bo jesteśmy biednym społeczeństwem. Jednak Poznań, miasto know-how i prosperity, ma swoją lokalną specyfikę. Niby dość duży, niby ściana zachodnia, biznes się kręci i mieszkańcy mają trochę pieniędzy, ale ze względu na wyżej wymienione priorytety tubylców, jawi się jako czarna dziura na artystycznej mapie.

Gdy widzę nowe, odpicowane mieszkania, których właściciele naprawdę dużo zainwestowali w meble czy sprzęty rtv i agd, a nie ma ani jednego skromnego obrazeczka, to robi mi się smutno. Szkoda pieniędzy nawet na czarno-biały wydruk widoku Manhattanu z Ikei? Albo jakąś inną taśmowo produkowaną grafikę? Czuję, że brzmię, jak ksiądz, bulwersujący się tym, że w katolickim domu nie ma ani jednego symbolu religijnego. Jednak dla mnie łyse ściany to jest "bulwers" i rzecz nie do przyjęcia.


Przyznaję, że powielanie topowych motywów popkultury, w stylu Marilyn Monroe, czy najsławniejsze ujęcia Paryża, nie plasuje się u mnie wysoko w hierarchii. Ale już lepsze to niż nic. Lepszy kicz z Bramy Floriańskiej, gumowy wydruk Santorini, lepszy krzepiący uśmiech papieża i Chrystus Król niż łysa ściana.

Jedynym usprawiedliwieniem dla niewieszania niczego na ścianach jest bycie „wyznawcą” filozofii minimalizmu. Żadnych innych tłumaczeń nie akceptuję. To dla mnie wykręty od zastanowienia się nad kwestią estetyki we własnym domu!

Brak pieniędzy nie jest usprawiedliwieniem, bo można powiesić coś, co się dostaje za darmo, albo zdobywa bardzo tanim kosztem. Jako nastolatka, jeżdżąc na wakacje zawsze woziłam ze sobą złożony plakat z widokiem jesiennej Szwajcarii. Dostałam go przy okazji jakiejś wizyty na Targach Poznańskich i bardzo mi przypadł do gustu. Po rozpakowaniu walizki/plecaka, moją pierwszą czynnością było przyczepienie plakatu na ścianie. Wierzcie mi, to naprawdę ocieplało obskurne wnętrza, w których zazwyczaj kwaterowano wakacyjną młodzież. W czasie roku szkolnego, plakat ów wisiał u mnie nad łóżkiem. 
Nieumiejętność posługiwania się wiertarką również nie jest usprawiedliwieniem, bo nie trzeba zaraz wieszać oprawionego obrazu. Można plakat na taśmę, jak ja za młodu. Zaś jeżeli ktoś bardziej ceni gładkość ściany i lateksową powłokę farby, niż gwózdek na którym można powiesić choćby jedną fotografię rodzinną, to nie mam na to słów (znowu jedyne akceptowalne tłumaczenie: minimalizm).




To prawda, że mądruję się z pozycji uprzywilejowanego, bo ja mam obrazów w bród i zawsze sobie wybiorę jakieś odpady, które się nie sprzedają. Mam do dyspozycji również obrazy znajomych ze studiów (barter), czy nawet prace rodziców, wykonane w zamierzchłych latach siedemdziesiątych. To prawda, że mam teraz w czym wybierać. Ale tak jak pisałam powyżej, w czasach gdy nie miałam, hołubiłam ten zmemłany, wielokroć składany krajobraz Szwajcarii. Później skombinowałam skądś plakaty filmowe i teatralne. I nie było łyso w moim panieńskim pokoiku. Zresztą akurat pokojów nastolatków nie powinnam się czepiać, boć tam zawsze coś wisi, choćby wizerunek aktualnego idola muzycznego, czy bohatera gier komputerowych. A u zupełnie małych dzieci ich własne kolorowe, kulfoniaste maziaje.

Chciałabym po prostu zaapelować: wieszajmy obrazy w swoich domach. Kanapa, za którą zieje wielka pusta przestrzeń (gdzie jedynie pająk zwisa) nie jest sexy. Wolę każdy ohydny kicz, świadczący o tym że właściciel ma jakiekolwiek potrzeby estetyczne (co z tego że kiepskie, polecam film "Gusta i guściki"), niż nicość, świadczącą o obojętności.

Bizantyjskie bogactwo na salonach babci, które niekoniecznie chcę powtarzać u siebie w domu

Na marginesie dodaję: obrazy wieszamy tak, żeby środek ciężkości był na linii wzroku, nie pod sufitem. Średnia wzrostu normalnych ludzi to około metr siedemdziesiąt. Nie wieszamy dla olbrzymów albo dla karłów (żeby wiecznie ktoś ocierał te obrazy łbem albo łokciem). Jeśli chcemy kilka obrazów usytuować obok siebie, to wyrównujemy je do jednej linii, górną lub dolną krawędzią. Jakiś sensowny poziom powinien być zachowany, żeby nasz wzrok nie oszalał. Bardzo ryzykowne (i przeze mnie niepolecane) jest wieszanie „schodkowe” (ewentualnie fotografie rodzinne ujdą w tłoku). Najstraszliwsza rzecz, na jaką się natknęłam, to prostokątne lustro w grubej ramie zawieszone ukośnie. Po co tak? Dla jajec? Dla podkreślenia, że mieszkańcy to osoby nietuzinkowe? Słaby pomysł, usprawiedliwiony jedynie studenckimi szaleństwami w wynajmowanym mieszkaniu

Dobrze też zachować jednolitą stylistykę w oprawie, to zmniejsza ryzyko wizualnego kleksa. Na kontrolowany chaos mogą pozwolić sobie jedynie bardziej zaawansowani w dziedzinie wystroju wnętrz. Ja się na przykład do nich NIE zaliczam (wolę bezpieczną regularność), ale na samej górze posta prezentuję cudzy przykład estetycznego chaosu, znakomicie współgrającego zresztą otoczenia. Poniżej opcja minimalistyczna, również, jeśli chodzi o kolor. Jeszcze niżej perwersyjna pokojówka.



1 komentarze:

Osknow pisze...

Ostatnio wpadłem pomysł, żeby nie kupować malowanych obrazów ze sklepów, bo są drogie, a z racji tego że jestem studentem, za bardzo nie mogę sobie pozwolić na drogie dekorację. Wymyśliłem więc, że takie obrazy wydrukuję. Wychodzi dużo taniej a efekt jest podobny. Znalazłem punkty xero w Reprotechnice we Wrocławiu i dzięki nim mój pokój wygląda super za niewielkie pieniądze

Prześlij komentarz