Recent Posts

niedziela, 6 lipca 2014

Złamałam swoje zasady



Mój ostatni post o kryteriach wyboru skrzynek geocache okazał się nic nie warty. W ostatnich dniach złamałam większość deklaracji. Jak do tego doszło?
Zaczęło się od tego, że od dłuższego czasu kusiła mnie i drażniła skrytka Rusałka-pomnik. Była takim moim wrzodem na tyłku, bo robiłam do niej podejścia kilka razy. Bez sukcesów. Zchodziłam chaszcze wokół pomnika wte i wewte, dałam się poparzyć pokrzywom, pożreć komarom, podrapać gałęziom, pokłuć krzewom jeżynopodobnym. I nic. Nawet wydrukowałam sobie zdjęcie-spojler w kolorze. Nadal nic. Zawzięłam się. Znam tą okolicę. I nie ma takiej opcji, żebym tej skrzynki nie zaliczyła. To nieznalezienie to dla mnie potwarz.
 
Postanowiłam uciec się do siły wyższej, czyli GPSa wbudowanego w super wypasiony telefon. Wymusiłam na właścicielu telefonu spacer nad Usrałkę (robocza nazwa, która przylgnęła do jeziorka w trakcie wiosennych roztopów). A że był u nas na gościnnych występach geokeszer z Pomorza, spragniony podniesienia statystyk, uznaliśmy że nie ograniczymy się do skrytki Rusałka-pomnik, ale zrobimy sobie dłuższą wędrówkę wokół jeziora i zaliczymy kilka innych keszy.

Wzięłam moje klocusie i od razu pierwsza zasada złamana. Miały być tylko na dalsze wyprawy a nie jakieśtam poznańskie spacery. Przynajmniej jeszcze nie teraz. Miałam ograniczyć się do jednej poznańskiej skrzynki tygodniowo. No nie udało się.

Druga sprawa: bunkry i wspinanie się. Miałam unikać, z obawy o swoje zdrowie i życie. Niestety, gdy zobaczyłam ruiny niedokończonej sali POSIR, ukryte w gąszczu nieopodal stadionu, podekscytowałam się tak bardzo, że stwierdziłam, że MUSZĘ tam wejść. Choćbym miała zlecieć z drabiny, choćby miało mi coś spaść na głowę, wejdę do tego silosu po kesza. Wróciłam do domu, rozpakowałam latarkę-czołówkę z Lidla (po półtora roku od zakupu), rękawiczki wytrawnego trapera i wspinacza zastąpiły rękawiczki siłowniane, ubrałam się w obszarpane legginsy (żeby móc stawiać długie i swobodne kroki) i hajda na skrzynkę. Obawiam się że zostałam zainfekowana odrobiną ryzyka.

Kolejna deklaracja poszła w kąt, gdy z pomorskim geokeszerem spacerowaliśmy po centrum Poznania. Poznańskie „city” obfituje w mikrusy. Skoro już tak spacerujemy, to może pozaliczamy sobie te czopiki na trasie do domu? Jednym słowem, zignorowałam postanowienie o wyborze skrzynek większych i poza miastem.

Rezultat jest taki, że nie mam klocusiów na weekendową wyprawę.

Widok z czeluści

3 komentarze:

Unknown pisze...

Bardzo mnie złamanie tych zasad cieszy :)

Unknown pisze...

Cześć, byłem na miejscu z Poutrynka. Niestety keszyka nie udało się podjąć z powodu deszczowej pogody. Wszedłem na silos z nadzieją, że kesz będzie na górze. Do silosu nawet nie robiłem próby wejścia z powodu śmierdzącego zapachu niczym jakiś ścieków i na dnie była woda a to sprawiało brak świadomości czy tam czasem głęboko nie jest. No trudno :) Szacunek dla Ciebie za odwagę wejścia do tego syfu ;)

Pozdrawiam, tomekelko.

blog malarki pisze...

Witam, w trakcie deszczu faktycznie, nie pchałabym się do silosu, bo bałabym się, że się poślizgnę. W czasie dobrej pogody woda była płytka i szczególnego odoru nie było. Następstwem wejścia tam, jest to, że napaliłam się na bonusową skrzynkę w Sali POSIR i coś czuję, że tam będzie wspinanie się na jakąś niebezpieczną wysokość, zamiast włażenia do dziury... Pozdrawiam

Prześlij komentarz