Recent Posts

sobota, 17 maja 2014

Pejzaż z południa Europy



W „swojej” galerii (czyli tej, która bierze w komis moje obrazy) dowiedziałam się, że nie mam proponować im do sprzedaży pejzaży z południa Europy. To się po prostu nie sprzeda w umiarkowanej strefie klimatycznej. 
Moje pejzaże miejskie cieszą się zainteresowaniem, być może ze względu na ciepłe barwy i ostre światło. Z kolei krajobrazy przedstawiające okolice wiejskie w galerii oceniono negatywnie, jako nieciekawe, „takie jakich wszędzie pełno”, i nie mające szans na sprzedaż w elitarnym otoczeniu. Szkoda, bo lubię malować widoki przedstawiające ingerencję człowieka w przyrodę, wsie, które 100 lat temu mogły wyglądać zupełnie inaczej, ale upływ czasu dodał im „dekoracje” w postaci znaków drogowych, lśniących w słońcu rynien i wentylatorów, samochodów i elektrowni wiatrowych. Śnieżnobiałe wiatraki na polach wyglądają fantastycznie, a do tego budzą niejednoznaczne emocje u odbiorców mojej sztuki. Jeden z widzów zwrócił mi uwagę, że uwieczniam na płótnach morderców ptactwa i te rzekomo ekologiczne urządzenia zabijają przelatujące stada. To tak, jakbym malowała z namaszczeniem karabin maszynowy. Hm, czyżbym miała przemyśleć, czy pochwała wiatraków jest aby etyczna?

Jeśli chodzi o pejzaże z Południa, które podobno nie interesują człowieka z Północy, sprawa, według galerii, wygląda tak: Zamożny „północny” człowiek nie chce kupować w galerii na Północy widoków opiewających Rzym i Krym. Natomiast gdy jedzie na urlop na Południe, pragnąc upamiętnić fantastyczne wakacje w gorącym klimacie, chciałby nabyć pejzaż autorstwa tubylczego artysty, przedstawiający uroki lokalnych krajobrazów. Takie są fakty. I na nic wysiłki północnych artystów. Oni mają malować Północ.

Artystom z obu stref klimatycznych utrudnia życie fakt istnienia malowanych taśmowo (częściowo przy udziale maszyn), kiczowatych krajobrazów, przedstawiających zazwyczaj białe mury i błękitne kopułki na tle bujnego kwiecia i turkusowego morza, które turyści przywożą z zagranicznych wojaży. Myślą, że nabyli malowane w pocie czoła oryginały, tymczasem padają ofiarą typowego wakacyjnego handlu badziewiem. Znajoma ramiarka Justyna uświadomiła mi to opowiadając, że kiedyś dostała zlecenie na oprawę takiego pejzażu i gdy zdjęła go z drewnianych krosien, na zagiętej schowanej części płótna ujawnił się fragment kolejnego nadruku ucięty przez pomyłkę zbyt wcześnie. Powstał dylemat, czy ujawnić smutną prawdę naiwnemu, szczęśliwemu posiadaczowi dzieła, który sądził, że jego nabytek jest wartościowy. Osobom nie znającym się dokładnie na warsztacie malarskim rzeczywiście może być trudno odróżnić malarski falsyfikat od prawdziwych obrazów, gdyż nadruki często miewają nawet grubą malarską fakturę, nakładane pędzlem wybrzuszenia, pozwalające przypuszczać, że malował je prawdziwy artysta. Wyznacznikiem oryginalności może być cena, ale prawda jest taka, że większości podróżujących nad Morze Śródziemne Polaków nie stać na ceny galeryjne i do tych miejsc nawet nie zaglądają, kupując w przydrożnych sklepikach z pamiątkami tańsze odpowiedniki miejscowej sztuki.

Tyle moich rozważań o sztuce i „sztuce” z Południa. Mimo przestróg o braku opłacalności, w pewnym momencie nie wytrzymałam i postanowiłam przelać swoje podróżne inspiracje na płótno. Z założeniem, że w najgorszym przypadku powstały krajobraz będzie skazany na pozostanie w czterech ścianach mieszkania. Ale za to jak ten różowy parasol z Majorki może rozświetlić ponury zimowy dzień! Poratować przed depresją obywatelkę kraju, „gdzie nie ma słońca przez osiem miesięcy w roku, a lato bywa nie gorące”. Ten pejzaż może być moim naściennym marzeniem o milszym otoczeniu. A może któryś z gości, spojrzawszy na niego wykrzyknie z zachwytem: O Boże, jakie ładne, za ile byś się go pozbyła? 


1 komentarze:

Unknown pisze...

Mam nadzieję, że widok Majorki przeczeka w pracowni do dnia, gdy zwiększy się metraż mych ścian :-)

Prześlij komentarz