Recent Posts

poniedziałek, 19 stycznia 2015

Geocaching w miejskiej dżungli




Już zdecydowałam, że wolę geocaching na odludziu. Albo w sielskim klimacie małomiasteczkowym. To miła odmiana i możliwość odetchnięcia świeżym powietrzem. Ale tak się składa, że częściej zwiedzam skrzynki w betonowej dżungli aniżeli na zielonych wzgórzach. Dlaczego? Oto powody:


Bliskość skrzynek

Mieszkam w bogato okeszowanym mieście, które ciągle kusi i przyzywa... Wygodniej wyruszyć do miejsca, do którego dotarcie trwa dziesięć minut, niż jechać gdzieś dwie godziny autem. Mogę zrobić sobie popołudniowy spacer zamiast wielkiej weekendowej wyprawy. Najbliższy kesz położony jest w odległości kilkuset metrów od mojego domu.


Ilość

Jeśli komuś zależy na statystykach, to informuję, że w "city" można machnąć trzydzieści skrzynek podczas jednego spaceru. Głównie wielkości mikro. Na każde dziesięć odnalezionych skrzynek jest możliwość przyznania szczególnej pochwały tylko jednej z nich. Zatem nabijam statystykę mikrusami i mam więcej "reko" dla skrzynek, które mnie naprawdę zachwycają. Mimo wszystko, czasem przyznaję rekomendację wyjątkowo szczwanemu mikrusowi, na przykład skrzynce w Poznaniu na ul. Ratajczaka.
Keszując w okolicach mniej zurbanizowanych da się, według mnie, odwiedzić maksymalnie i przy dużym spięciu pośladów, dziesięć do piętnastu miejsc w ciągu dnia. A przy założeniu że podróżuję na luzie i delektuję się okeszowaną atrakcją, zalecałabym ograniczenie się do pięciu punktów zwiedzania.


Względy towarzyskie

Odwiedzając znajomych w innych dużych, dobrze okeszowanych miastach, korzystam z okazji i zwiedzam te metropolie na nowo, ze supersrajfonem w dłoni i opisem skrzynek w kieszeni (tak, tak, zawsze mam ze sobą obie rzeczy jednocześnie, bo elektronika bywa zawodna!). Często wlokę ze sobą moich gospodarzy.


Te trzy punkty to zdecydowane plusy keszowania miejskiego. Jeszcze jedną zaletą (która jednak nie wpływa na moje decyzje, co do kierunku zwiedzania) jest to, że miejskie skrzynki są zdecydowanie częściej odwiedzane, niż te położone na wygwizdowie. Gdy zostawiam w nich obrazek, czasami już pierwsza osoba odwiedzająca (po mnie) deklaruje, że go zabiera. W keszach rozlokowanych na obrzeżach cywilizacji bywa, że upływa nawet pół roku, zanim ktoś tam znowu zajrzy. Na portalu OC istnieje możliwość obserwacji wybranych skrzynek. Korzystam z niej, by śledzić los moich portrecików i widzę intensywność odwiedzin. Kesze poznańskie są zdecydowanie częściej odwiedzane niż na przykład gnieźnieńskie, ale np. do krakowskich w ogóle się nie umywają.

Minusem bywa obecność mugoli. Czasem muszę odczekać jakiś czas, zanim okolica skrzynki opustoszeje i będzie można spokojnie podejść i spenetrować skrytkę. Niekiedy wracałam w nocy, bo skrzynki usytuowane pod miejskimi kamerami albo na ruchliwych skrzyżowaniach były w ciągu dnia zbyt zagrożone "spaleniem" kryjówki. Nie grzeszę cierpliwością, więc takie sytuacje to dla mnie ćwiczenie z powstrzymywania irytacji.

Street art w Krakowie
Nie potrafię ocenić czy łatwiej znikają kesze miejskie czy wiejskie. W punkcie, w którym roi się od przechodniów, jest oczywiście ciągłe ryzyko odkrycia i zniszczenia skrytki przez osoby niepowołane. Z kolei w okolicy rzadko uczęszczanej czynnikiem zagrażającym jest głównie przyroda: rośliny, zwierzaki, pogoda. Czasami skrzynki znikają, gdyż od początku wiadomo, że krótki będzie ich żywot (vide Samolodzik), czasem zmoże je jakiś remont, lub wycinka nadmiernie rozrośniętej zieleni. 

Gdy zastanawiam się nad tym, gdzie najkorzystniej umieścić obrazki, tak by nie zaginęły, a zostały szybko odnalezione i zabrane, to (z dotychczasowych wypraw) najwyżej oceniam Kamieniołom Liban, opisany przeze mnie w postach o Krakowie (I i II). Niby w środku wielkiego, miasta, ale na uboczu, niezagrożony dewastacją. Turystów w Krakowie dostatek, zatem odwiedziny skrzynek stosunkowo częste. 
Mam ciche podejrzenie, że poznańskim odpowiednikiem Libanu jest Cytadela. Ciągle odwlekam wyprawę w to miejsce, traktując je jako deser i spacer na "lepsze okazje". Trochę wstyd, że jeżdżę i wychwalam odległe strony, a nie byłam jeszcze na własnych śmieciach.

3 komentarze:

Pani Maga pisze...

Osobiście najbardziej lubię skrzynki na łonie natury. Nie trzeba się przed nikim chować przy szukaniu i wyciąganiu. I wyciszają. Te miejskie poszukiwania mnie stresują:D Ale cóż, zdobywa się takie i takie.

blog malarki pisze...

Ha, a jak kręciłam się po tym nieszczęsnym, położonym na zadupiu Grodzisku Rumsku, w środku lasu, wydawałoby się że głusza totalna, a tu nagle pyk! Gościu z wiadrem. I mija nas dostojnym krokiem, dziwnie łypiąc... No i trzeba było znowu czekać, niczym w ścisłym city :)

Mati pisze...

Po paru skrytkach w mieście dałem sobie spokój. Ciągle gapiący się przechodnie, babcie wyglądające przez okno. Od dłuższego czasu szukam geokeszów na wsiach i lasach.

Prześlij komentarz