Recent Posts

czwartek, 26 czerwca 2014

Wypadek z pierniczkami alpejskimi

W każdej rodzinie, również w mojej, zdarzają się przeróżne animozje. Tak się składa, że uwielbiana przeze mnie babcia, nie była jednakowo ceniona przez wszystkich członków swojej familii.
Onegdaj zdarzyło się, iż osoba żywiąca do babci szczególną niechęć, dostrzegła w moim pokoju prawie ukończony portret obiektu swej nienawiści...

Ponieważ babcia była już wtedy ciężko chora, szczególnie zależało mi na jak najdokładniejszym jej uwiecznieniu. Chciałam żeby babcia na portrecie wyglądała tak, jaka była w rzeczywistości: nie poddająca się chorobie, walcząca, apodyktyczna i zachowująca pogodę ducha. Wiedziałam, że jej choroba jest śmiertelna, że w końcu odejdzie i chciałam w jakiś sposób zachować ją przy życiu. Jednym słowem, portret wiele dla mnie znaczył i pracowałam nad nim ze szczególną uwagą i pieczołowitością.

Aż tu nagle osoba, żywiąca szczególną niechęć, natknęła się na obraz. Widok znienawidzonej persony zadziałał na nią jak katalizator. Akurat konsumowała ze smakiem pierniczki alpejskie, które stanęły jej w gardle na widok wiernego wizerunku wroga. Oważ osoba atawistycznie zrobiła pierwszą rzecz, która przyszła jej na myśl: napluła przeżutymi pierniczkami babci w twarz. Roztopiona czekolada i nadzienie truskawkowe spłynęły po moim cennym malowidle...

Świadkiem zdarzenia był mój brat, który słusznie przewidując, że wpadnę w szał, gdy zobaczę to zbeszczeszczenie, chciał uratować sytuację, chwycił gąbkę do naczyń i począł w panice ścierać maź z twarzy babci. Niestety, stało się coś, co można nazwać efektem Jasia Fasoli i matki Whistlera. Brat zbladł (osoba z pierniczkami, przezornie usunęła się z miejsca zdarzenia) i gdy wróciłam z uczelni do domu, starał się delikatnie przekazać mi wiadomość o katastrofie.

Oczywiście wpadłam w szał. I rozpacz. Tyle starań na marne przez jednego człowieka, dla którego ważniejsza jest osobista nienawiść niż cudza praca i cudza własność. Zgubiło mnie też to, że w tamtych czasach nie werniksowałam swoich prac (szkoda mi było pieniędzy na werniks, a dodatkowo, ta czynność zamyka drogę ewentualnym poprawkom). Akrylowa farba, po namoczeniu i silnym potarciu częściowo schodziła z płótna, co zresztą wykorzystywałam wielokrotnie, chcąc osiągnąć ciekawsze efekty.

Cóż mogłam zrobić? Jedyne co mi pozostało, to zabrać się ponownie do pracy. Namalowałam twarz babci jeszcze raz, wzbogaciłam tło, poprawiłam to i owo, zawerniksowałam i zapowiedziałam pierniczkowemu osobnikowi, że ma więcej nie zbliżać się do moich płócien. Portret babci znalazł się później na wystawie ONE w Galerii Artykwariat. A ten tekst nie jest reklamą ciastek.

Porównanie wersji pierwszej i ostatecznej

3 komentarze:

Anonimowy pisze...

WIĘCEJ!!! Rodzina i sztuka to moje ulubione tematy Twojego bloga :)

Anonimowy pisze...

którą wersję bardziej lubisz???

blog malarki pisze...

Wersja ostateczna jest lepsza i nie da się ukryć, że ciężkie przeżycia zmusiły mnie do intensywniejszej pracy... :)

Prześlij komentarz