Recent Posts

piątek, 13 czerwca 2014

Ściana ku czci Celiny



To jest ściana w moim mieszkaniu, usytuowana na wprost drzwi wejściowych. Odwiedzające mnie osoby, od razu wchodzą w kontakt z taką oto ekspozycją i od czasu do czasu czynią na głos spostrzeżenie, że dziwnym im się zdaje, iż mam całą ścianę poświęconą kontemplacji urody jakiejś nieznanej dziewczyny. I dlaczego nie powieszę sobie na przykład swoich autoportretów, których ci u mnie bez liku? To chyba logiczne że w domu powinien wisieć portret gospodarza, czy gospodyni (w sypialni oczywiście akt). Albo czemu nie zawiśnie pejzaż lub abstrakcja w ciepłych barwach? Zamiast tego, czczę Celinę niczym bożka na ołtarzu obok TV i eksponuję w najważniejszym punkcie domu. Pojawiają się też pytania o co chodzi z tymi ruskimi napisami.


Po pierwsze, pejzaż już mam na drugiej ścianie, doskonale kolorystycznie skomponowany z kanapą (tak wiem, to zbrodnia dobierać obraz do obić w salonie). Mam też abstrakcję autorstwa kolegi Roberta (czasem lubię obrazy o tematyce przeze mnie nie poruszanej). Mam również kilka pejzaży akwarelowych. Poza tym, zawsze najchętniej patrzę na ekspresyjne ludzkie twarze, dlatego tyle ich tworzę i również potrzebuję w swoim otoczeniu. I tym ma być zapchana najlepsza ekspozycyjnie ściana w moim domu. Ale...


… niekoniecznie mam ochotę patrzeć na swoją własną twarz. Oglądam tą fizys codziennie w lustrze i chyba bym oszalała gdybym miała ją jeszcze widzieć z pozycji kanapowca przedtelewizorowego. Analizowałabym ciągle mankamenty swej urody, bądź mankamenty sposobu przelania ich na płótno. Wydawałoby mi się, że patrzę sama na siebie z góry, krytycznie i z wyrzutem za lenistwo i te niedoróbki, które zaczynają razić zaraz po zawerniksowaniu płótna. 

Dlatego zdecydowałam, że niech wisi u mnie dziewczyna będąca moim całkowitym przeciwieństwem pod względem wyglądu. Dziewczyna o zdecydowanym charakterze i zainteresowaniach, wyrazistej urodzie, też malarka (ha, nie wiem nad czym pracuje obecnie, gdzie jest, czym się zajmuje, znając ją, na pewno działa intensywnie, ale internet nie chce mi tego zdradzić). Dziewczyna, z którą los zetknął mnie na krótko, ale która, w przerwach od własnej pracy twórczej, chętnie pomagała mi, pozując z nieodłącznym papierosem. Niech pali sobie u mnie tego papierosa po wsze czasy. Bardzo lubię na nią patrzeć. I na demonicznego Łukaszenkę, którego Celina ciągle torpedowała w swoich propagandowych dziełach, zbliżonych charakterem do twórczości the Krasnals. Będę się gapić na nich, do czasu aż mi się znudzi i zmienię ekspozycję. Albo ktoś będzie chciał to kupić... Nie, zaraz, stop!


Przypomniało mi się. Mam zakaz sprzedawania tych obrazów. Dostałam odgórne wyraźne polecenie od mego towarzysza życia: te obrazy mają zostać. Czyżby Celina była jego skrytą miłością, że tak nie może się bez nich obejść? 

Do tak stanowczej a nawet bezczelnej wypowiedzi ze strony mego męża doszło w ten sposób, że gdy nawiązałam współpracę z galerią sztuki, oczywiste było, że wszystkie moje najlepsze obrazy idą w komis. Biznes musi się rozkręcić. Również bardzo dobry autoportret, któremu kiedyś mojemu misiowi pysiowi podarowałam, został mu okrutnie odebrany i złożony na ołtarzu mojego rozwoju zawodowego. I nagle okazało, że po wprowadzeniu się do nowego lokum nie bardzo mamy co powiesić na ścianach. Tymczasem, z niewiadomych względów, „Celiny” w ogóle nie zainteresowały właściciela galerii. Dowiedziałam się że napisy na płótnach działają dyskwalifikująco i odstraszą klientów, a pomysł z dymkiem w pustym kółku jest słaby. Inne „Celiny”, których nie ma na mojej ściance, również odpadły w przedbiegach. Byłam przeciwnego zdania o jakości tych płócien i skrycie cieszyłam się, że chociaż one mi zostały. Spodobały się na tyle mężczyźnie mego życia, że zgodził się łaskawie zastąpić nimi wydarty mu wcześniej portret ukochanej. Prace zostały starannie oprawione i ściana właściwie stała się polem chwały nie jednej, a trzech osób: Celiny, pozującej z nieśmiertelnym papierosem, marzącej o wolnej Białorusi, Justyny, która oprawiała moje prace, mozoląc się z wycinaniem ramy w kształcie koła (musiałam ją przekonywać i błagać prawie na kolanach, bo takich zleceń ramiarze nie przyjmują zbyt chętnie) oraz rzecz jasna moim, bo napracowałam się nad tymi płótnami całkiem sporo. I muszę powiedzieć że czuję ogromną satysfakcję, gdy patrzę na lekko wzgardliwą twarz Celiny a jej przekrwione spojrzenie zawsze dodaje mi sił.



0 komentarze:

Prześlij komentarz