Recent Posts

środa, 3 września 2014

Historia pewnego portretu rodzinnego




Kilka lat temu otrzymałam miłe zlecenie wykonania portretu rodzinnego. Prezent dla dziadków od wnusiów, przedstawiający wizerunek zbiorowy najmłodszych przedstawicieli rodu. Jedna z wnuczek to moja koleżanka. Historia tego obrazu jest całkowitym zaprzeczeniem moich doświadczeń i zaleceń z posta Jak zrobić dobrą fotografię do portretu.


Fotografię portretową koleżanki wykonałam sama, więc miałam pewność, że jest ona w dobrej rozdzielczości, dobrze oświetlona, taka jak lubię. Fotografie jej rodzeństwa dostałam na pendrivie. Były to niestety zdjęcia z fleszem, robione w domu, w luźnych sytuacjach, na tle meblościanki. Oświetlenie spłaszczające, ale dało się z tego rzeźbić. Pozostało jeszcze skompletować wizerunki dwójki pozostałych wnucząt, kuzynostwa zleceniodawczyni.

Kuzynka podesłała zdjęcia swoje i młodszego brata, które były dla mnie bezużytecznie. Chłopak wszędzie był w ruchu, z prześwietloną twarzą, dziwacznymi grymasami spowodowanymi ruchem i wysiłkiem. Na szczęście plątał się też na poprzednio otrzymanych fotkach rodzinnych, więc mogłam korzystać z tamtego materiału. Natomiast dziewczyna zaoferowała swoje selfie z rąsi, bądź ujęcia zupełnie nieostre, w przyciemnionym świetle.

Jeśli mam wstawić grupę ludzi z różnych zdjęć na jedno płótno, postaci powinny być mniej więcej tej samej wielkości. Nie mówiąc już o tym, że fajnie byłoby gdyby padało na nie jednolite światło, ale zazwyczaj to marzenie ściętej głowy. Użycie selfie wymusiłoby na mnie, abym namalowała jeden wielgachny łeb na pierwszym planie, a reszta modeli stałaby w tle. Jak miałabym uzasadnić taką kompozycję obrazu? Że ta wnuczka jest dla dziadków ważniejsza, dlatego jej facjata taka wyeksponowana? 
 
W tym przypadku...

Naciski na selfiemodelkę nie dawały rezultatów, nie dosłała lepszych ujęć i musiałam malować z tego co miałam. Zdecydowałam się wykorzystać ciemne i nieostre zdjęcia, ukazujące sylwetkę od bioder w górę. Uznałam, że skoro niewiele tam widać, to resztę sobie dośpiewam w ramach "prawdy artystycznej". Najwyżej dziewczyna będzie niepodobna do siebie. W moim mniemaniu, była sama sobie winna, bo nie przesłała nic lepszego...

Rezultat okazał się całkiem zadowalający. Figlarną sylwetkę kuzynki w poziome paseczki potraktowałam bardzo syntetycznie. Założyłam, że wyżyję się przy portrecie koleżanki (pierwsza postać z prawej strony). 
A cóż na to beneficjenci mojej gimnastyki artystycznej? Dziadkowie orzekli, że wszystkie wnuki w miarę podobne do siebie, choć moja koleżanka, to może najmniej. Za to selfiekuzynka, według nich, jak żywa...

Taki był rezultat moich starań



0 komentarze:

Prześlij komentarz