Recent Posts

środa, 10 czerwca 2015

Geocaching na wzgórzach wokół Krakowa


Kraków słynie z przymglonej powietrznej zawiesiny, która ponoć nigdy nie może się rozwiać, bo przepływ powietrza uniemożliwiają otaczające miasto wzgórza...
Ja tam niczego przykrego w krakowskiej atmosferze nie zaobserwowałam, ale skoro meteorologiczno-klimatyczni mędrcy prawią o smogu i spleenie, to widać takowy istnieje. Nie sądzę jednakowoż, by nad Poznaniem wisiały insze wyziewy fiołkowo-witaminowe, toteż uznaję się za osobniczkę przyzwyczajoną do ołowianego powietrza, zaś wzgórza wokół stolicy Małopolski są dobre, bo na szczytach wielu z nich tkwią skrzynki geocache...

Na wstępie upraszam "lokalsów" o wybaczenie mi prostackich, niezgodnych z geografią fizyczną i regionalną ujednoliceń. Dla mnie, jako przybysza z daleka, wszystkie opisane poniżej miejsca podpadają pod kategorię "w okolicach Krakowa".

Zamek Tenczyn

Fot. Artur Szeja - źródło: travelin.pl
Przemieszczając się autostradą A4 z Katowic do Krakowa, w okolicach zjazdu na Krzeszowice, po lewej stronie mijałam wzgórze zwieńczone kuszącymi ruinami. Grzechem z mojej strony byłożby zignorować ten jawnie podsyłany przez los sygnał. 

zamkiem Tenczyn jest mały problem, bowiem nie funkcjonuje on na mapie Polski jako Tenczyn, tylko jako wieś Rudno, położona pod Tenczynkiem. Miejscowość Tenczyn znajduje się zupełnie gdzie indziej (na południe od Krakowa), tak więc wpisując wyżej wymienioną nazwę we wszelkie nawigacje samochodowe, możemy zostać sprowadzeni na manowce. Do Tenczyna właściwego (czyli zamku) dostałam się jadąc z Krakowa na zachód drogą krajową nr 79, przebiegającą równolegle do autostrady.
Niestety na zamku nie ma skrzyneczki z serwisu opencaching.pl, na którym zwyczajowo keszuję. Jakim cudem taki stan rzeczy się uchował, jest dla mnie niepojęte. W Poznaniu takie miejsce jak to, zaraz by zostało "zagarnięte" i zagospodarowane. Skrzynka OC kiedyś tu funkcjonowała, ale uległa archiwizacji odkąd ruiny zamknięto na cztery spusty i legalne zwiedzanie odbywa się tylko z zewnątrz. Geokeszerska luka na mapie dotkliwie mnie świerzbiła i kusiła, by założyć kesza na nowo. Jednak założenie nowej skrzynki to nie ten sam kaliber, co lubiana przeze mnie reaktywacja:
  • Jako właściciel skrzynki musiałabym ją serwisować. Byłoby to utrudnione w sytuacji, gdy mieszkam w odległości pięciuset kilometrów  od kesza.
  • Jako założyciel skrzynki powinnam przygotować certyfikaty dla trzech pierwszych znalazców. Dobrze byłoby też umieścić w skrzynce "profesjonalny" logbook z logo OC, a tym akurat nie dysponowałam.
  • Sadzenie skrzynek na nie swoim terenie, może być źle widziane.

Wobec powyższych powikłań, zdecydowałam, że zdobędę inną skrzynkę, z konkurencyjnego serwisu geocaching.com. Poszukiwania były o tyle utrudnione, że mam na telefonie wyłącznie aplikację OC. Musiałam bobrować bez GPSa, według zapamiętanych podpowiedzi. Węszyłam w te i z powrotem na stromym zboczu w okolicy orientacyjnej lokalizacji fotografa, wykonującego zdjęcie spojlerowe. Mój współkeszer dla sportu próbował (bez powodzenia) sforsować zamkowe mury (cóż, na takie wyprawy nie jeździ się w sandałkach). Wreszcie natknęłam się na charakterystyczne usypisko kamieni pod drzewem... Kiedyś sądziłam, że kesze mogą być ukryte gdziekolwiek i nigdy nie bywają widoczne z zewnątrz. Obecnie, moje oko sprawniej wychwytuje zaburzenia naturalnego rytmu otoczenia i specyficzne konstrukcje, będące dziełem rąk keszerów.

Szeroka droga wokół ruin  powoli przekształca się w ścieżynkę w gąszczu
Zamek z bliższej perspektywy...
I jeszcze bliższej....
I z lotu ptaka - źródło zamki.pl. (Kesz w lewym dolnym rogu)
Obecna zawartość skrzynki
Ponieważ, tak jak wspominałam, do środka obecnie dostać się nie da, możemy pozwiedzać wnętrze zamku wirtualnie, z lotu ptaka tutaj.


Dwór w Mogilanach


Na południe od Krakowa, tuż przy "Zakopiance" położona jest miejscowość Mogilany, w której można zwiedzić mały dworek, a właściwie pospacerować po otaczającym go, nieco zapuszczonym parku. Tym, co mnie najbardziej zachęciło do odwiedzin, była możliwość reaktywacji zaginionego kesza Mogilany dwór. Mogłam poczuć się ważną i niezastąpioną ratowniczką skrzynek. Wbrew ostrzeżeniom poprzednich keszerów, wstęp na teren parku nie był żadnym nielegalnym wyczynem, bo obiekt jest udostępniony dla spacerujących. Największe wrażenie zrobiła na mnie aleja wiązów, oraz widok na Tatry.

Trochę zaniedbany ogród francuski
Aleja wiązów. U jej wylotu jest ów zabójczy pejzaż. Niestety aparat w
telefonie komórkowym ma swoje ograniczenia...
Zawartość reaktywowanego pudełka


Kopiec Kościuszki


W zeszłym roku łaziłam po Kopcu Wandy i Kopcu Kraka, teraz przyszedł czas na Kościuszkę. Najłatwiej dostać się tam samochodem, to znaczy podwieźć cztery litery pod samiutkie wejście na bezpłatny (przynajmniej w poniedziałek) parking. Opłata za wstęp na sam kopiec wynosi 12 zł - wyłącznie gotówką - musiałam obejść się smakiem, bo miałam przy sobie jeno bezużyteczny kawałek plazdyku. Za to miałam czas na obejrzenie kopca z niecodziennej perspektywy.
Skrzynki są dwie: nastawiony na turystów The Kosciuszko Mound oraz rdzennie polski Szturm na mury. Obie mieszczą się na terenie mniej ucywilizowanym. Najłatwiejsza droga do moundu, to ścieżynka wiodąca prosto w krzaki, na lewo od schodów prowadzących na kawiarniany taras widokowy. Decydując się na wkroczenie na ten niebezpieczny szlak, należy pamiętać, że prawie na pewno zostaniemy poparzeni przez pokrzywy, a do tego trzeba zachować maksymalną czujność i ostrożność, żeby nie spaść z kilku metrów w dół, ze skraju murów obronnych.
Wbrew pozorom, szturm to bezpieczniejsza rozrywka, gdyż do kesza podchodzi się dołem, przez park, otaczający Kościuszkę. Najlepiej rozpocząć wędrówkę na lewo od wjazdu na dziedziniec. Warto maksymalnie wtopić się w otoczenie, bo, jak głoszą ostrzegawcze tabliczki, kręcenie się w pobliżu sypiących się obwarowań jest zabronione (mury wpisano na listę zabytków) i grozi karą finansową. Granica między terenem niedozwolonym a ogólnodostępnym jest dość niejasna, dlatego najlepiej śmiało kroczyć oficjalną ścieżką parkową i dopiero w pewnym momencie odbić w nielegalną odnogę, wiodącą w krzaczory pod twierdzą.

Dżungla pod murami obronnymi
Moja reaktywacja kesza
Niecodzienny zakątek


Lanckorona


Gdybym miała swobodnie bajać i teoretyzować na temat moich potencjalnych planów na życie, to myślę, że mogłabym brać pod uwagę zakup domu przy ryneczku w Lanckoronie (o ile tubylcy sprzedaliby nieruchomość obcemu) i otwarcie tam galerii sztuki. Lanckorona to taki mniejszy odpowiednik Kazimierza nad Wisłą, zatem klimat dla artystki idealny. Zalety i uroki tej miejscowości, według malarki:

1. Położona na górce z pięknym widokiem (przy sprzyjających okolicznościach pogodowych widać Tatry). Można trzaskać pejzaże.

2. Śliczny rynek z drewnianą zabudową  w nieznanym Wielkopolanom stylu, trochę przywodzącym na myśl karpackie wioski w Rumunii. Można trzaskać pejzaże.


3. Na szczycie góry, powyżej miejscowości, ruiny zamku, niezbyt okazałe, ale za to można po nich swobodnie łazić. Tam też siedzi kesz Ruiny zamku w Lanckoronie. Ruiny też można poszkicować, wzorem damulek z czasów Oświecenia.

Twierdza pokrzywna
4. Sklepiki na ryneczku w stylu artystycznym, a nie, jak zwykle, mieleńsko-jarosławieckim. Czyli krzepiący brak straganów z chińskim badziewiem (albo były skrzętnie poukrywane), za to miła obecność wyrobów hand-made (albo takowe świetnie udających), takich jak odzież, biżuteria, ceramika. Można prowadzić artystyczny byznes. A oto mój wkład:



Tyniec

Źródło www.zamki.pl
W dzień, w który wybrałam się zwiedzać opactwo w Tyńcu, panował tak potworny upał, że po prostu musiałam ubrać się mało klasztornie. Przez moment żywiłam lekkie obawy czy aby wpuszczą mnie w czerwonym negliżu ramiennym na poświęconą glebę, gdyż miałam wcześniej przykre doświadczenia w tym względzie: niegdyś przydzielono mi szmatę dyżurną do okrycia nóg (świecących golizną młodości i świeżości piętnastu lat -  zwiędłe gołe gicze zignorowano), a na przykład w Kazimierzu nad Wisłą widziałam niesmaczną scenę, gdy gruba (i stereotypowo nieatrakcyjna), zapięta pod szyję dewota wyrzucała z kościoła dziewczynę w sukience na naramkach. W Tyńcu mi się poszczęściło i żadnych strażników przyzwoitości nie było, zresztą gdyby nawet byli, to musieliby wyprosić trzy czwarte zwiedzających. Ludzie kręcący się po dziedzińcu, odziani byli, delikatnie rzecz ujmując, bardzo nieformalnie. Umęczeni, zapoceni i purpurowi na twarzach, pchali pod górę rowery, ładowali się do chłodnego kościoła, kotłowali się przy punkcie widokowym, strzelali fotki srajfonami, potem zaś wędrowali na shopping do benedyktyńskiego sklepiku (dziwne, ale był otwarty przy niedzieli... czy to aby nie grzech?)

Magiczna studnia?
Studnia z bliska. Cieszy się dużym zainteresowaniem.
Widok z dziedzińca na Wisłę
Skrzynka Tyniec - u podnóża klasztoru usytuowana jest nad rzeką pod murami. Dotarcie do niej kosztowało mnie niemało wysiłku, bo po pierwsze należało wynurzyć się z klasztornego cienia na spiekotę, po drugie roślinność łąkowa już mocno podrosła i znowu musiałam przepychać się z gołymi nogami przez pokrzywy. Skrzynki strzegł paskudny strażnik (nie daję zdjęcia, bo nie chcę psuć perwersyjnej radochy innym poszukiwaczom), w dodatku przypadkowo pomacałam ohydnego ślimaka bez skorupy. Uznałam, że to doskonałe miejsce na rozpoczęcie podróży dla jednego z moich pierwszych geokretów - Skwaszonego Przemka. Tym optymistycznym akcentem kończę moją relację z wyprawy niskogórskiej.

"Skwaszony Przemek"
Widok na klasztor, a także na kesza.
Czyżby obsuw płyt tektonicznych?
No rób mi to zdjęcie, tej!

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Podziwiamy Cię, za wytrwałość i piękne wsady do keszy.

Natalia pisze...

Właśnie wybieramy się w tamte strony na geowycieczkę. Sprawdziłam i ludzie meldują, że skrzynka jest, więc na pewno się na nią skusimy.

Prześlij komentarz