Recent Posts

czwartek, 9 kwietnia 2015

Zagłębiając się w mroczne ostępy Wielkiego Lasu


Horst Sobota, starszy pan, zamieszkujący leśne obrzeża położonej na zadupiu wioski Mordęgi, twierdzi, że las ma duszę i świadomość. Że jest jednolitym, samowystarczalnym organizmem, z natury podłym i podstępnym. Według Soboty las jest zły, gdyż jest naturalnym przeciwnikiem człowieka i jego działań, mających na celu trzymanie przyrody w ryzach. Las jest zły, bo jest emanacją chaosu. Las jest zły, gdyż zmusza człowieka do atawistycznej walki i wydobywa z niego najgorsze i najprymitywniejsze cechy. Osoba dobra i przyzwoita nie przetrwa w lesie. Zostanie przemielona przez leśny ekosystem i wypluta, niezdolna do dalszej konstruktywnej egzystencji. Tylko prawdziwe bydlaki radzą sobie dusznym cieniu drzew. Tylko okrucieństwo i bezwzględność wpasowują się w klimaks leśny. Las jest esencją zła i zmienia ludzi w zwierzęta... Taka jest teoria Horsta Soboty, bohatera powieści "Wielki Las"

Cóż robić, kiedy moje skojarzenia ze słowem "las" są bardzo pozytywne? Przyroda, świeże powietrze, odpoczynek, śpiew ptaków, grzybobranie... A gdy las jest "wielki", to tym lepiej: toż to więcej tras spacerowych dla oczadziałego od przemysłowych wyziewów mieszczucha, więcej siedlisk dla naszych wiecznie zagrożonych gatunków, zwiększona emisja tlenu do atmosfery... Nie mieści mi się w głowie, że ktoś może uważać duże skupisko drzew za coś złego. Toż to samo dobro i ekologia. Życie w przyjaźni z planetą Ziemią... Nie jest chyba dla nikogo zaskoczeniem, że moje pierwsze zetknięcie się z Horstem Sobotą i jego bajdurzeniami spowodowało wydanie przeze mnie krótkiego werdyktu: stary wariat.

Po pierwsze: Jakim cudem las może mieć duszę i świadomość? 
Po drugie: W jaki sposób las może źle wpływać na ludzi? Przecież wszystkie znane mi osoby twierdzą, że po pobycie w lesie właśnie czują się lepiej i stają się lepsi w wyniku kontaktu z przyrodą.
Po trzecie: Jeżeli ktoś twierdzi, że zwykły drzewostan uwziął się na niego (a tak sądzi Horst), to ewidentnie ma coś z deklem.

Takie to refleksje snułam sobie podczas lektury powieści Zbigniewa Nienackiego. Jednakowoż, stopniowo zagłębiając się w książkę (niczym w las?), powoli zaczęłam dopuszczać możliwość, iż kontakt z przyrodą bynajmniej nas nie ubogaca, a raczej zubaża duchowo...


Dzika rywalizacja

Tam gdzie istnieje dzika przyroda, występuje też dzika walka o przetrwanie. Ludzie z miasta nie mogą tego dostrzec, bo obserwują jedynie fragment większej całości. Mają kontakt z naturą tylko w ramach swojego czasu na relaks i nie wiedzą nic o leśnej pracy ani nie myślą o procesach, jakie dokonują się w trakcie ich wylegiwania się na zielonej trawce z koszykiem piknikowym. Tymczasem w leśnym ekosystemie odbywają się ciągłe bitwy, w których słabsi przegrywają z kretesem. I nie chodzi tylko o walki zwierząt na różnych poziomach łańcucha pokarmowego. Rośliny funkcjonują w ten sam sposób, walcząc o światło i powietrze. Dorosłe drzewa w pewnym sensie zabijają swoje "dzieci", nie dopuszczając by drzewka kiełkujące z wypuszczonych przez nie nasion, podrosły i zdławiły swojego "rodzica". Tłamszą zatem rozwój dzieci-uzurpatorów w zarodku. Czyż to nie okrutne?
Przyjmując, że istnieje ktoś, kto chciałby żyć w zgodzie z naturą, najbardziej radykalnie i bezkompromisowo, to taka osoba musiałby w pierwszej kolejności (oprócz niestawiania stóp na ziemi, żeby nie rozdeptać robaczków) zastanowić się w jaki sposób najłatwiej i najszybciej pozbyć się własnych dzieci ze swojego terytorium. Potraktować je jak wredne małe nasiona, pasożyty, które czyhają na chwilę słabości silniejszego osobnika, by wyżreć jego pożywienie i wygryźć z siedliska. Gdy tylko dzieci dorosną do jakiejkolwiek samodzielności, wykopać je bezwzględnie z gniazda... 
Przykład takiej rywalizacji (na polu rozrodczości) znajdujemy w "Cząstkach elementarnych". Czterdziestoletni Bruno patrzy z niechęcią na swojego trzynastoletniego syna, bo wie że niedługo ten młody typek będzie jego konkurencją w walce o względy świeżych damskich ciał... Taka postawa niby wydaje się ohydna, biorąc pod uwagę powinność wystąpienia miłości rodzicielskiej, a także to, że samo istnienie syna i tak zapewnia przetrwanie genów ojca (czyli sukces reprodukcyjny). Ale gdyby bohaterowie zostali wstawieni w hipotetyczne środowisko położone bliżej natury (na przykład żyliby jako stado zwierząt), to taki atawizm byłby jak najbardziej uzasadniony. Dominujący lew stara się przeganiać młode lewki ze swojego stada, dopóki mu starcza sił.



Urzędowa władza w lesie

Równie złowrogim elementem, współistniejącym nieodłącznie i równolegle do "duszy lasu", jest organizacja leśnych ludzi. Czyli książkowy odpowiednik Lasów Państwowych. Oczywiście ta nazwa w powieści nie pada, bo książki by nie wydano, a jeśliby wydano, to Nienacki nie wypłaciłby się z odszkodowań za zniesławienie. Organizacja leśnych ludzi to konstelacja zła, rodem z peerelu. Biurokratyczne procedury, papiery, sieci wzajemnych zależności, układy, absurdy jak z filmu "Miś". Wszelkie podłości, takie jak manipulacje dokumentami i mieniem, złodziejstwo i różnorakie podkładanie sobie świń, są normalnym sposobem funkcjonowania na drabinie społecznej leśnych ludzi. Tu się wcale nie dba o przyrodę, ale o własny tyłek. Tu obowiązuje specyficzny ekosystem, tak jak w lesie. Słabsi są karmą dla silniejszych. Oddalona od cywilizacji, kierująca się własnymi zasadami piramida, w której koegzystują: nadleśniczy, leśnicy i robotnicy leśni wraz z żonami, stażyści, sekretarki, naukowcy i studenci, jawi się jako konglomerat strachu, władzy, chuci i chciwości.


Kobieta i seks

"Wielki las" ma silny "współczynnik" sadomasochistyczny. Na tym bazują relacje bohaterów. O ile w "Skiroławkach", "pornograficzne", czasem również ocierające się o przemoc relacje międzyludzkie ukazane są bardziej jako rubaszne, ale w zasadzie beztroskie igraszki, o tyle w "Wielkim Lesie" seks jest bolesny i ponury. 
Kobieta ma w lesie przerąbane. Tu panuje prawo silniejszego, a ona jest urodzoną zwierzyną łowną. Z kontaktów damsko-męskich (oprócz bicia), jakie ma do wyboru, najczęściej oferowane to: stosunek w stanie alkoholowego zamroczenia, gwałt małżeński w zaciszu sypialni, seks połączony z wzajemnym praniem się protagonistów po pyskach, gwałt zbiorowy bądź gwałt przy kolegach współmałżonka. Jeśli kobieta stoi wysoko w hierarchii leśnych ludzi, to również może wymuszać seks na podwładnych. Najlepiej dla niej, aby miała jak największy popęd płciowy (to dobrze wróży na rozrost i płodność lasu), żeby było jej wszystko jedno z kim, jak, kiedy i gdzie. Oczywiście istnieje obawa, że zostanie przez społeczność okrzyknięta kurwą. Ale nie powinna się tym przejmować, bo to naturalne męskie prawo nazywać kobietę kurwą (podobnie jak damskim prawem jest handel własnym tyłkiem). Jeśli zaś będzie nadmiernie wstrzemięźliwa, wówczas trzeba ją nauczyć rozumu i normalnych zasad postępowania. Jak? Oczywiście przez seks, czyli gwałt. W najstarszy sposób ustalić hierarchię w stadzie istot człekokształtnych.
Najlepiej do tej specyficznej atmosfery przystosowują się kobiety proste, dla których życie jest prymitywną egzystencją w rytmie pór roku i faz męskiego nastroju. Kobiety, które nie są zdolne do autorefleksji i nie mają poczucia integralności cielesnej czy duchowej. Panie o innej konstrukcji psychicznej mają w takim środowisku poważne kłopoty. Jedyną obroną przed "złem lasu" jest znalezienie sobie odpowiednio podłego mężczyzny, hodowanie go niczym zwierzęcia i liczenie na to, że jego agresja jak najrzadziej będzie obracała się przeciwko własnej samicy.



Cóż mam do powiedzenia, jako miłośniczka przyrody i tak zwanego łona natury, na takie dictum powieściopisarza? Mogę się cieszyć jedynie, że żyję w mieście, a zdziczałą zieleń oglądam głównie na obrazkach. 
Uważam, że teorię Horsta Soboty, da się zastosować w stosunku do każdego skupiska ludzi, gdzie walczy się o władzę, karierę i pieniądze. Opowieść o dzikich prawach przyrody, jest jedynie pretekstem dla uwiarygodnienia i usprawiedliwienia ludzkich podłości, które tylko rzekomo występują w lesie z nasiloną częstotliwością. Horst Sobota jest bardzo ciekawą postacią, bo mimo, że się myli, to w jakimś sensie ma rację. I ma bardzo racjonalne argumenty na poparcie swojej karkołomnej tezy. Jednak, gdyby go przesiedlić do miasta, równie łatwo dałoby się dopasować teorię o złu, lęgnącym się wśród betonowych wieżowców, które pozbawiają ludzi duszy i sumienia. Kłamstwo, manipulacja i bezprawie nie są wyłącznie domeną zabitych dechami wiosek. Podobnie, jak przemoc seksualna. Nienacki przez lata mieszkał na zadupiu, to i naoglądał się ludzkiej wredoty w wydaniu wioskowym, tymczasem osoby z metropolii mogą obserwować wyścig szczurów i bezduszność w wersji zurbanizowanej. W przyrodzie nikt nikogo nie dręczy dla samej jeno przyjemności. To przypadłość wyłącznie ludzka. Niezbyt miłe prawa natury są, według mnie, zjawiskiem poza dobrem i złem. 

Natomiast zgodzę się z tym, że im prymitywniejsze społeczeństwo i im większa anarchia, tym gorzej dla kobiet. Osobnikowi słabszemu fizycznie cywilizacja jest sprzymierzeńcem. Cywilizacja w sensie rozwoju kultury i świadomości (a nie stopnia urbanizacji). Przypomnę, że powieść Nienackiego tworzona była w nieodległych czasach, gdy uważano, że ofiara gwałtu jest sama sobie winna, a kobieta stanowi własność mężczyzny. Mimo, że równouprawnienie nadal postępuje opornie, to jednak powyższe poglądy są już raczej niszowe i przynajmniej wstyd przyznawać się do nich głośno. Według mnie, duży wpływ na zmianę naszego postrzegania tej kwestii ma ochrona dzieci i uznanie ich za pełnoprawne istoty ludzkie (na przykład zagadnienie wychowawczego bicia). A skoro dzieci, to dlaczego i nie kobiety? Osiągnęliśmy choć tyle, że nikt już oficjalnie nie twierdzi, że krzywdzenie słabszych jest przywilejem silniejszych. Prawo pięści rządzi, gdy znajdziemy się sam na sam z dziką naturą (na przykład zwierzętami lub niesprzyjającymi warunkami pogodowymi), ale nie z normalną ludzką społecznością, żyjącą blisko przyrody. No chyba, że mamy do czynienia z rodziną Peacocków z Archiwum X...


3 komentarze:

Jędrzej Paszak pisze...

Julian Antoniszczak zrobił kiedyś świetny film pt. "Czy rośliny rządy nad nami sprawują?", mogę go chyba w tej sytuacji tylko polecić :)

(zresztą tak jak jego całą twórczość) ;)


blog malarki pisze...

Horstowi by się spodobał, może poza ostatnią kwestią. Głos lektora wyśmienity, jak Krystyna Czubówna i jej wytwornie kopulujące surykatki :) Zastanawiam się tylko co z tym "enzymem agresji i mordu", wypuszczanym co 11 lat do atmosfery...

Jędrzej Paszak pisze...

Lektorka, czyli Pani Aniela (słychać ją w drugiej części kroniki, której film o drzewach jest częścią) jest jeszcze lepsza :)

Nad kwestią tych 11 lat też się zastanawiałem. Być może dlatego Rosja tak szaleje? ;) Wszak 11 lat wcześniej (grudzień 1994) wkroczyli z wojskami do Czeczenii. To ciekawe.

22 lata temu też by się coś znalazło. Niestety. Gdy szuka się wojen, to widzi się, że od wieeeeeeeelu lat nie było na tym globie ani jednego dnia pokoju.

Pozdrawiam!

Prześlij komentarz