Recent Posts

sobota, 27 grudnia 2014

Czerwone i niebieskie, czyli o stopniowej zmianie moich upodobań kolorystycznych



Za młodu nie było dla mnie ohydniejszego koloru niż niebieski. Może tylko musztardowy albo burak mogły z nim konkurować. Niebieski i jego odcienie były kwintesencją nudy, sentymentalizmu, zdziadzienia i konwencjonalności.

Z nich wszystkich zaś najohydniejszy był granatowy, barwa marynarskich ubranek i wstrętnych szkolnych mundurków (zaznaczam, że nie miałam żadnych doświadczeń z mundurkami, więc nie wiem skąd ta antypatia). Najważniejsze to fakt, że nie byłoż takiej barwy w moim otoczeniu a zwłaszcza w szafie. Przez pewien okres mojej wyjątkowej ortodoksji nawet dżinsy zostały skreślone, gdyż uważałam je za symbol szarej konformistycznej masy, której częścią składową oczywiście nie chciałam być. Zamiast indygo, ubierałam czarne i czerwone sztruksy (do których miałam w zestawie czarny i czerwony polar), w których, jak się później dowiedziałam, wyglądałam jak zaciężny robot. Nieważne. 
We wnętrzach też lubiłam pochodne czerwieni, ale czysty odcień strażacki wydawał mi się zbyt agresywny (a buraka jak wiadomo nie lubiłam), toteż mój panieński pokoik urządziłam w różu. Na ścianach róż majtkowy, na kanapie barbiowy, trochę fioletu, bieli i szarości. Moją inspiracją był opis pokoju Idy w "Noelce" oraz poniższe zdjęcie.

Wzorzec - ilustracja z książki "Kolor we wnętrzach"

Przaśna rzeczywistość

Ponoć zamiłowanie do różu sygnalizuje pragnienie miłości i chęć przypodobania się, co mogło się nawet zgadzać w moim przypadku. Ale czemu nie lubiłam niewinnego niebieskiego? Ta barwa działa uspokajająco, stąd wniosek, że najwyraźniej podówczas potrzebowałam ożywienia. Na mojej palecie malarskiej królowała czerwień.

Dzieła z "okresu czerwonego"
Ówczesne ulubione zestawy odzieżowe

Tak sobie lata płynęły, ubrania się niszczyły i dziwnie kurczyły, pokój przemalowałam na neutralną zieleń, a potem w ogóle wyprowadziłam się z domu. I nagle zorientowałam się, że zupełnie niepostrzeżenie zmieniło się moje podejście do niebieskiego i granatowego. Wyrzuciłam czerwone i czarne ciuchy (uznałam, że czarny pogłębia wory pod oczami, a czerwony zażółca zęby). Granat okazał się być moją nową czernią. Może to starość i rezygnacja? Na obrazy wkroczyły różne odcienie błękitu, od ciemnego granatu, poprzez turkus, do zdechłych niebieskawych szarości. Nabyłam nowe farby do pracy. Do tamtej pory, z przyzwoitości, posiadałam jedynie ultramarynę i używałam jej prawie wyłącznie do mieszania z brązami, aby uzyskać coś w rodzaju chłodnego cienia. Cyan, czy błękit pruski dotychczasowo "be", nagle zaczęły pojawiać się na moich płótnach. Okazało się, że nie tylko czerwień znakomicie współgra z moim ulubionym brązem van Dycka. Pejzaże zrobiły się bardziej przestrzenne, gdy dałam szansę błękitom.


Kilka przykładów twórczości z okresu rozszerzenia horyzontów...

Obecny szafiarski zestaw kolorystyczny

Takie samo niebieskie szaleństwo ogarnęło mnie w zakresie wystroju wnętrz. Mam świadomość, że moda przez ostatnie piętnaście lat mocno się zmieniła i być może jestem pod jej wpływem, choć lubię o sobie myśleć, żem niesterowalna. Onegdaj prawie każdy chciał mieć ściany łososiowe, morelowe, bladożółte lub groszkowe. Aby ujrzeć tamte wnętrza w pełnej okazałości, wystarczy zajrzeć do mieszkań naszych rodziców, które w większości pozostały niepodatne na nowe trendy. W ostatnim dziesięcioleciu następowało stopniowe ochłodzenie palety barw, na ścienne prowadzenie wysuwała się "kawa z mlekiem", a obecnie króluje tzw. gołębi. Może jestem ofiarą gazetek wnętrzarskich i dałam sobie wmówić przecierane na biało mebelki, płytki "jak z paryskiego metra" i chłodne wnętrza, z wykorzystaniem odcieni niebieskiego są super. Ale faktem jest, że po latach pogardy, zaczęło mi się to podobać. Nie dotarłam jeszcze do momentu, by rąbnąć sobie ścianę na granatowo, ale podziwiam taką odwagę u innych, zwłaszcza, gdy idzie ona w parze z dbałością o szczegóły i dobór dodatków.

Podpatrzone u innych:



... i u mnie - gościnne występy Ramzesa i Dzikuska na chłodnym w tonacji fotelu

Tak właśnie wyglądają osobiste relacje malarki z barwami. Czego nadal nie umiem to operować zieleniami. Gubię się w zieleni, niczym w nieprzebytym borze. A przecież lubię otaczać się tym kolorem. Niestety, poza kilkoma pejzażami, "Wodnikami" czy pojedynczymi portretami (zwłaszcza z serii "Klocusie") ta barwa nie zjawia się na moich płótnach tak prosto i od serca, jak czerwony i niebieski. Muszę ją męczyć i rozpracowywać a zazwyczaj i tak wychodzą mi niezdrowe manekiny zamiast żywego ciała i brokuły zamiast drzew. Chyba powinnam do postanowień noworocznych dorzucić plan rozbrojenia własnych ograniczeń kolorystycznych...

0 komentarze:

Prześlij komentarz