Ostatni raz Nowy Sącz zwiedziło mi się dokładnie 27 lat temu. Nie dziwota zatem, że w pamięci pozostała dziura. Podobno wspomnienia z okresu poniżej siódmego roku życia są przez mózg kasowane, coby system się nie przegrzał nadmiarem informacyj. Tym razem trafiłam w to miejsce świadomie lecz nieco przypadkowo...
Wraz z moimi nizinnymi i płaskodennymi znajomymi zaplanowaliśmy jednodniową wycieczkę w jakieś niskie góry. Tak żeby się nie przemęczyć i żeby z dala od cywilizacji nie zastał nas zmrok. Padło na Gorce. Gdy dotarliśmy do Lubomierza, naszej bazy, z której mieliśmy wyruszać na wędrówkę, sytuacja pogodowa przedstawiała się mniej więcej tak:
|
Widok na dolinę. |
|
Chwila dyskusji nad mapą - czy przetrwamy trasę śmierci? |
|
Orientacyjna planowana trasa przemarszu. |
Wobec utrudnionych warunków atmosferycznych, nasza niewielka drużyna podzieliła się na dwie frakcje: jeden dwuosobowy team postanowił trwać przy pierwotnym planie i podążyć prosto w śnieżną paszczę śmierci z zimna, zaś grupa numer dwa, zawierająca moją skromną osobę wraz ze współkeszerem, zdecydowała podjąć próbę dojazdu do najbliższego dużego miasta, to jest Nowego Sącza. Podejrzewając, że wyprawa weźmie w łeb z powodu kiepskiej pogody w górach, zawczasu spisałam sądeckie skrzynki warte odwiedzenia.
Z daleka pięknie, z bliska gorzej, bo w ruinach toaleta menela i śmietnik birbanta. Podczas bezproduktywnych poszukiwań kesza, coś smrodliwego przyczepiło mi się z plasnięciem do buta. Nieskalana biel naziemnego śniegu przekształciła się w żółto-brązowy szlak. Dosłownie i w przenośni gówno znalazłam. Ponieważ miejsce i tak bardzo mi się podobało, dokonałam samowolnej reaktywacji keszyny, uzupełniając ją o portret ulubionej modelki.
Nie wiem jeszcze jak na sprawę reaktywacji zapatruje się właściciel skrzynki. Może mu(jej?) się to wcale nie podobać. Czytając wpisy poprzednich keszerów oraz opis miejsca ukrycia, zrozumiałam, że kesz był często dewastowany, dlatego wkurzony założyciel usunął podpowiedzi. Przez to, od dłuższego czasu żaden poszukiwacz nie mógł pochwalić się sukcesem w tym miejscu. Może ja również źle szukałam bez tych spojlerów, ale trudno było mi ryć w tym śmietniku, gdzie co kilka metrów dymiły świeże bomby biologiczne. Najważniejsze dla mnie, że miejsce zwiedzone a obrazek pozostawiony. Skrzyneczka pozostanie pod moją netową obserwacją i zobaczymy co się tam będzie dalej działo.
|
Ulubiona modelka - to jeszcze czasy, gdy malowałam każdy ząb z osobna |
|
Widok z ruin na rzekę |
Po drodze do drugiego interesującego mnie sądeckiego kesza, zauważyłam humorystyczne logo sklepu monopolowego (knajpy?):
|
Tym razem nie wstąpiliśmy. |
Zahaczyłam również o taką oto wystawę w synagodze:
Wbrew pozorom, ten artysta-rzeźbiarz nie był ze mną spokrewniony. Zginął tragicznie, w tajemniczych okolicznościach (we własnej pracowni), których nie udało mi się dociec. Oprócz obejrzenia jego dorobku artystycznego, mogłam też zwiedzić wnętrze synagogi i miniekspozycję przedmiotów pozostałych po wymarłych mieszkańcach wyznania mojżeszowego.
|
Taneczna para |
To kesz usytuowany w kawiarni Cafe Kawka, mieszczącej się na plantach. Można go podejmować bez zamawiania czegokolwiek w lokalu. Mogłabym narzekać na komercyjność tej skrzynki (teoretycznie regulamin zabrania tworzenia schowków w takich miejscach, bo zahaczałoby to o kryptoreklamę), ale kręcić nosem nie będę, bo w owym momencie zwiedzania i tak potrzebowałam jakiegoś schronienia by rozgrzać się z zewnątrz i od wewnątrz
Należy uczciwie wyznać, że dokonałam podłego oszustwa, by dokonać wpisu. Aby otworzyć kłódeczkę na skrzynce, geokeszerka powinna najpierw odczytać kod, umieszczony w pewnym charakterystycznym miejscu w parku. Byliśmy już straszliwie zziębnięci i gdy zasadziliśmy zlodowaciałe dupska nad gorącą kawą i ciastem, nie bardzo chciało nam się wracać na mróz po odczyt. Zorientowałam się, że skrzynkę da się nieco uchylić i manewrując długimi kawowymi łyżkami, wydobyłam logbook, bez rozbrajania kłódki. Mój fant w postaci kolejnej gołej baby również dało się bezproblemowo wsunąć w odwrotną stronę.
|
Hipsterska fotka z kawusią z pianką |
Tym akcentem zakończył się mój krótki pobyt po latach w Nowym Sączu. Po kawie, zebraliśmy się w powrotną drogę i po godzinie jazdy, odebraliśmy dwa skostniałe ludzkie sople lodu z bazy narciarskiej w osadzie Rzeki w Lubomierzu.
0 komentarze:
Prześlij komentarz