W „swojej” galerii (czyli tej, która bierze w komis moje obrazy) dowiedziałam się, że nie mam proponować im do sprzedaży pejzaży z południa Europy. To się po prostu nie sprzeda w umiarkowanej strefie klimatycznej.
Jeśli chodzi o pejzaże z Południa, które podobno nie interesują człowieka z Północy, sprawa, według galerii, wygląda tak: Zamożny „północny” człowiek nie chce kupować w galerii na Północy widoków opiewających Rzym i Krym. Natomiast gdy jedzie na urlop na Południe, pragnąc upamiętnić fantastyczne wakacje w gorącym klimacie, chciałby nabyć pejzaż autorstwa tubylczego artysty, przedstawiający uroki lokalnych krajobrazów. Takie są fakty. I na nic wysiłki północnych artystów. Oni mają malować Północ.
Artystom z obu stref
klimatycznych utrudnia życie fakt istnienia malowanych taśmowo
(częściowo przy udziale maszyn), kiczowatych krajobrazów,
przedstawiających zazwyczaj białe mury i błękitne kopułki na tle
bujnego kwiecia i turkusowego morza, które turyści przywożą z
zagranicznych wojaży. Myślą, że nabyli malowane w pocie czoła
oryginały, tymczasem padają ofiarą typowego wakacyjnego handlu
badziewiem. Znajoma ramiarka Justyna
uświadomiła mi to opowiadając, że kiedyś dostała zlecenie na
oprawę takiego pejzażu i gdy zdjęła go z drewnianych krosien, na
zagiętej schowanej części płótna ujawnił się fragment
kolejnego nadruku ucięty przez pomyłkę zbyt wcześnie. Powstał
dylemat, czy ujawnić smutną prawdę naiwnemu, szczęśliwemu
posiadaczowi dzieła, który sądził, że jego nabytek jest
wartościowy. Osobom nie znającym się dokładnie na warsztacie
malarskim rzeczywiście może być trudno odróżnić malarski
falsyfikat od prawdziwych obrazów, gdyż nadruki często miewają
nawet grubą malarską fakturę, nakładane pędzlem wybrzuszenia,
pozwalające przypuszczać, że malował je prawdziwy artysta.
Wyznacznikiem oryginalności może być cena, ale prawda jest taka,
że większości podróżujących nad Morze Śródziemne Polaków nie
stać na ceny galeryjne i do tych miejsc nawet nie zaglądają,
kupując w przydrożnych sklepikach z pamiątkami tańsze
odpowiedniki miejscowej sztuki.
Tyle
moich rozważań o sztuce i „sztuce” z Południa. Mimo przestróg
o braku opłacalności, w pewnym momencie nie wytrzymałam i
postanowiłam przelać swoje podróżne inspiracje na płótno. Z
założeniem, że w najgorszym przypadku powstały krajobraz będzie
skazany na pozostanie w czterech ścianach mieszkania. Ale za to jak
ten różowy parasol z Majorki może rozświetlić ponury zimowy
dzień! Poratować przed depresją obywatelkę kraju, „gdzie nie ma
słońca przez osiem miesięcy w roku, a lato bywa nie gorące”.
Ten pejzaż może być moim naściennym marzeniem o milszym
otoczeniu. A może któryś z gości, spojrzawszy na niego wykrzyknie
z zachwytem: O Boże, jakie ładne, za ile byś się go pozbyła?
1 komentarze:
Mam nadzieję, że widok Majorki przeczeka w pracowni do dnia, gdy zwiększy się metraż mych ścian :-)
Prześlij komentarz