W każdej rodzinie, również w mojej,
zdarzają się przeróżne animozje. Tak się składa, że uwielbiana
przeze mnie babcia, nie była jednakowo ceniona przez wszystkich
członków swojej familii.
Onegdaj zdarzyło się, iż osoba
żywiąca do babci szczególną niechęć, dostrzegła w moim pokoju
prawie ukończony portret obiektu swej nienawiści...
Ponieważ babcia była już wtedy
ciężko chora, szczególnie zależało mi na jak najdokładniejszym
jej uwiecznieniu. Chciałam żeby babcia na portrecie wyglądała
tak, jaka była w rzeczywistości: nie poddająca się chorobie,
walcząca, apodyktyczna i zachowująca pogodę ducha. Wiedziałam, że
jej choroba jest śmiertelna, że w końcu odejdzie i chciałam w
jakiś sposób zachować ją przy życiu. Jednym słowem, portret
wiele dla mnie znaczył i pracowałam nad nim ze szczególną uwagą
i pieczołowitością.
Aż tu nagle osoba, żywiąca
szczególną niechęć, natknęła się na obraz. Widok
znienawidzonej persony zadziałał na nią jak katalizator. Akurat
konsumowała ze smakiem pierniczki alpejskie, które stanęły jej w
gardle na widok wiernego wizerunku wroga. Oważ osoba atawistycznie
zrobiła pierwszą rzecz, która przyszła jej na myśl: napluła
przeżutymi pierniczkami babci w twarz. Roztopiona czekolada i
nadzienie truskawkowe spłynęły po moim cennym malowidle...
Świadkiem zdarzenia był mój brat,
który słusznie przewidując, że wpadnę w szał, gdy zobaczę to
zbeszczeszczenie, chciał uratować sytuację, chwycił gąbkę do
naczyń i począł w panice ścierać maź z twarzy babci. Niestety,
stało się coś, co można nazwać efektem Jasia Fasoli i matki
Whistlera. Brat zbladł (osoba z pierniczkami, przezornie usunęła
się z miejsca zdarzenia) i gdy wróciłam z uczelni do domu, starał
się delikatnie przekazać mi wiadomość o katastrofie.
Oczywiście wpadłam w szał. I
rozpacz. Tyle starań na marne przez jednego człowieka, dla którego
ważniejsza jest osobista nienawiść niż cudza praca i cudza
własność. Zgubiło mnie też to, że w tamtych czasach nie
werniksowałam swoich prac (szkoda mi było pieniędzy na werniks, a
dodatkowo, ta czynność zamyka drogę ewentualnym poprawkom).
Akrylowa farba, po namoczeniu i silnym potarciu częściowo schodziła
z płótna, co zresztą wykorzystywałam wielokrotnie, chcąc
osiągnąć ciekawsze efekty.
Cóż mogłam zrobić? Jedyne co mi
pozostało, to zabrać się ponownie do pracy. Namalowałam twarz
babci jeszcze raz, wzbogaciłam tło, poprawiłam to i owo, zawerniksowałam i
zapowiedziałam pierniczkowemu osobnikowi, że ma więcej nie zbliżać
się do moich płócien. Portret babci znalazł się później na wystawie ONE w Galerii Artykwariat. A ten tekst nie jest reklamą ciastek.
Porównanie wersji pierwszej i ostatecznej |
3 komentarze:
WIĘCEJ!!! Rodzina i sztuka to moje ulubione tematy Twojego bloga :)
którą wersję bardziej lubisz???
Wersja ostateczna jest lepsza i nie da się ukryć, że ciężkie przeżycia zmusiły mnie do intensywniejszej pracy... :)
Prześlij komentarz