Gdy pierwszy raz, przed
wielu laty, zobaczyłam, w jaki sposób uczniowie z pracowni
Ventziego Piriankova zaczynają malować swoje obrazy, nie mogłam
uwierzyć, że z tego brudu, chaosu, z tego bagna kolorystycznego może w
ogóle wyłonić się coś sensownego. Obserwując spod oka ich wysiłki na
egzaminie wstępnym do Akademii Sztuk Pięknych, w myślach skazałam już je na niepowodzenie.
Jakież było moje zdumienie, gdy z pozornego nieładu powoli formowały się świetlne kształty, które finalnie
wyglądały znacznie lepiej niż wytwory mojej ciężkiej pracy.
Później, gdy
sama zostałam uczennicą Ventziego, musiałam nauczyć
się malować w ten sam sposób. Oraz przyzwyczaić do tego, że
nasz mistrzu rozkazywał nam rozpoczynanie wszystkich obrazów (po wykonaniu szkicu)
od eliminacji każdego najmniejszego fragmentu bieli. Bieli miało
nie być. Mogła stać się ewentualnie finalnym i ekstremalnym
produktem tworzenia światłocienia.
Od momentu gdy zastosowałam się do tych zaleceń, moje prace wyglądały o niebo lepiej, niż
wcześniejsze wypociny. Eksperymentując z podmalówkami, najbardziej
polubiłam brąz van Dycka, który świetnie nadawał się jako
podkład pod ludzkie ciała. Do dzisiaj jestem wierną fanką tego
odcienia brązu i zazwyczaj, kiedy zaczynam nowe płótno, pokrywam
je laserunkiem tej barwy, o różnym stopniu natężenia, w zależności
od koncepcji, jaką mam na dalszy rozwój pracy.
Na studiach z upodobaniem dokumentowałam etapy, przez jakie przechodziły moje obrazy. Poniżej stadia rozwoju autoportretu z 2005 roku, utrzymanego w ulubionych brązach. Podobno jest on moją
najwierniejszą podobizną, a ponieważ często słyszałam że się na nim trochę postarzyłam,
prawdopodobnie teraz, po upływie prawie dziesięciu lat, wizerunek
ten może odpowiadać rzeczywistości.
|
Etapy powstawania autoportretu |
|
Efekt końcowy |
Poniżej fotka
dokumentująca luksusowe warunki, jakie miałam wówczas w uczelnianej
pracowni. Tak, miałam ten kącik tylko dla siebie, mogłam sobie
zostawiać farby i palety na wierzchu, byleby miejsce pracy było z grubsza ogarnięte. Niczego nie trzeba było chować po skończeniu
malowania. Nie jestem pewna czy, przy obecnym zagęszczeniu studentów
na uczelni, ktokolwiek miałby szanse na takie wygody. Chyba, że po remoncie Akademii (przepraszam, Uniwersytetu Artystycznego) coś się zmieni w tej materii.
|
Kącik malarki, rok 2005 |
A tu kilka innych stadiów rozwoju obrazów:
|
Zmutowany (znaczy niepodobny) autoportret w kapturze |
|
Fillemona |
|
Choć na początku zapowiadała się Małgorzata Foremniak, to jednak portret kogoś innego |
|
Pierwszy etap "Celiny z Łukaszenką" |
0 komentarze:
Prześlij komentarz