To jest ściana w moim
mieszkaniu, usytuowana na wprost drzwi wejściowych. Odwiedzające
mnie osoby, od razu wchodzą w kontakt z
taką oto ekspozycją i od czasu do czasu czynią na głos
spostrzeżenie, że dziwnym im się zdaje, iż mam całą ścianę
poświęconą kontemplacji urody jakiejś nieznanej dziewczyny. I
dlaczego nie powieszę sobie na przykład swoich autoportretów,
których ci u mnie bez liku? To chyba logiczne że w domu powinien
wisieć portret gospodarza, czy gospodyni (w sypialni oczywiście
akt). Albo czemu nie zawiśnie pejzaż lub abstrakcja w ciepłych
barwach? Zamiast tego, czczę Celinę niczym bożka na ołtarzu obok TV i eksponuję w najważniejszym
punkcie domu. Pojawiają się też pytania o co chodzi z tymi ruskimi
napisami.
Po pierwsze, pejzaż już
mam na drugiej ścianie, doskonale kolorystycznie skomponowany z
kanapą (tak wiem, to zbrodnia dobierać obraz do obić w salonie).
Mam też abstrakcję autorstwa kolegi Roberta (czasem lubię
obrazy o tematyce przeze mnie nie poruszanej). Mam również kilka
pejzaży akwarelowych. Poza tym, zawsze najchętniej patrzę na
ekspresyjne ludzkie twarze, dlatego tyle ich tworzę i również
potrzebuję w swoim otoczeniu. I tym ma być zapchana najlepsza
ekspozycyjnie ściana w moim domu. Ale...
… niekoniecznie mam
ochotę patrzeć na swoją własną twarz. Oglądam tą fizys
codziennie w lustrze i chyba bym oszalała gdybym miała ją jeszcze
widzieć z pozycji kanapowca przedtelewizorowego. Analizowałabym
ciągle mankamenty swej urody, bądź mankamenty sposobu przelania
ich na płótno. Wydawałoby mi się, że patrzę sama na siebie
z góry, krytycznie i z wyrzutem za lenistwo i te niedoróbki, które
zaczynają razić zaraz po zawerniksowaniu płótna.
Dlatego
zdecydowałam, że niech wisi u mnie dziewczyna będąca moim
całkowitym przeciwieństwem pod względem wyglądu. Dziewczyna o
zdecydowanym charakterze i zainteresowaniach, wyrazistej urodzie, też
malarka (ha, nie wiem nad czym pracuje obecnie, gdzie jest, czym się
zajmuje, znając ją, na pewno działa intensywnie, ale internet nie
chce mi tego zdradzić). Dziewczyna, z którą los zetknął mnie na
krótko, ale która, w przerwach od własnej pracy twórczej, chętnie
pomagała mi, pozując z nieodłącznym papierosem. Niech pali sobie
u mnie tego papierosa po wsze czasy. Bardzo lubię na nią patrzeć.
I na demonicznego Łukaszenkę, którego Celina ciągle torpedowała
w swoich propagandowych dziełach, zbliżonych charakterem do
twórczości the Krasnals. Będę się gapić na nich, do czasu aż
mi się znudzi i zmienię ekspozycję. Albo ktoś będzie chciał to
kupić... Nie, zaraz, stop!
Przypomniało mi się.
Mam zakaz sprzedawania tych obrazów. Dostałam odgórne wyraźne
polecenie od mego towarzysza życia: te obrazy mają zostać. Czyżby
Celina była jego skrytą miłością, że tak nie może się bez nich obejść?
Do tak stanowczej a nawet bezczelnej wypowiedzi ze strony
mego męża doszło w ten sposób, że gdy nawiązałam współpracę
z galerią sztuki, oczywiste było, że wszystkie moje najlepsze
obrazy idą w komis. Biznes musi się rozkręcić. Również bardzo
dobry autoportret, któremu kiedyś mojemu misiowi pysiowi
podarowałam, został mu okrutnie odebrany i złożony na
ołtarzu mojego rozwoju zawodowego. I nagle okazało, że po
wprowadzeniu się do nowego lokum nie bardzo mamy co powiesić na
ścianach. Tymczasem, z niewiadomych względów, „Celiny” w ogóle
nie zainteresowały właściciela galerii. Dowiedziałam się że
napisy na płótnach działają dyskwalifikująco i odstraszą
klientów, a pomysł z dymkiem w pustym kółku jest słaby. Inne
„Celiny”, których nie ma na mojej ściance, również odpadły w
przedbiegach. Byłam przeciwnego zdania o jakości tych płócien i
skrycie cieszyłam się, że chociaż one mi zostały. Spodobały się
na tyle mężczyźnie mego życia, że zgodził się łaskawie
zastąpić nimi wydarty mu wcześniej portret ukochanej. Prace
zostały starannie oprawione i ściana właściwie stała się polem chwały nie jednej, a trzech osób: Celiny, pozującej z
nieśmiertelnym papierosem, marzącej o wolnej Białorusi, Justyny,
która oprawiała moje prace, mozoląc się z wycinaniem ramy w
kształcie koła (musiałam ją przekonywać i błagać prawie na
kolanach, bo takich zleceń ramiarze nie przyjmują zbyt chętnie)
oraz rzecz jasna moim, bo napracowałam się nad tymi płótnami
całkiem sporo. I muszę powiedzieć że czuję ogromną satysfakcję,
gdy patrzę na lekko wzgardliwą twarz Celiny a jej przekrwione
spojrzenie zawsze dodaje mi sił.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz