Jeśli jakaś istota
ludzka płci żeńskiej chce mi pozować, to stawiam jeden podstawowy
warunek: długie włosy. I odwrotnie, kiedy ja chcę kogoś malować,
to można założyć od razu, że pożądana przeze mnie modelka może
pochwalić się bujną retro grzywą. Wszystkim współczesnym
asymetrycznym, krótkim fryzurom mówię zdecydowane nie. Nie podoba
mi się to na obrazach, i chociaż nie przeczę, że niektórym
kobietom bardziej do twarzy w krótkich włosach,
to nie potrafię dopasować takiego wyglądu do moich wizji. Gdy
maluję portret na zlecenie wówczas nie komentuję fryzury osoby
portretowanej i chociaż pracuję, rzec by można, w „utrudnionych”
warunkach, staram się jak najwierniej i trzymając się swojego
stylu, oddać wizerunek osoby, która zleca taką pracę.
Natomiast jeśli maluję
dla siebie i ze wzniosłą myślą, że ten konkretny obraz mógłby
się stać współczesną Giocondą, Dziewczyną z perłą, ocaleć
po wojnie nuklearnej w jakimś zabitym dechami kąciku, wtedy, ha!
Wtedy żądam absolutnie, aby moja modelka była obficie na głowie
upierzona i najlepiej odznaczała się naturalną i nieoczywistą
urodą. Szukam takich dziewczyn wśród koleżanek, matek koleżanek,
koleżanek matki (córki koleżanek są jeszcze zbyt młode). Znaleźć
modelkę wśród starszych kobiet to sztuka, bo często lubią
one krótkie rozczapierzone strzyżenia, które lubię określać „na
tuftę”. Nie udało mi się jeszcze znaleźć takiej, która by mi
się zgodziła pozować, spełniając jednocześnie kryterium
wizualne. Dlatego na moich obrazach najwięcej jest kobiet w moim
wieku i młodszych. Do nich łatwiej mi dotrzeć.
Wśród osób, które
zgodziły się użyczyć mi swego wizerunku dla celów artystycznych,
najczęściej pojawia się długowłosa szatynka – Kasia. Wciela
się dla mnie w różne postacie, np. Balladynę, czy leśną
muzykantkę, albo pozuje jako ona sama. Jej brązowe włosy maluje mi
się bardzo łatwo i swobodnie, w przeciwieństwie do jasnych,
którymi sama dysponuję (co powoduje, że autoportret jest ciężkim orzechem do zgryzienia dla
niżej podpisanej). Kasia czasem staje się brunetką (ale tylko na
moich płótnach), gdy zachodzi potrzeba, by wyglądała groźniej.
Jej niereformowalny styl, jej budowa twarzy (którą trudno mi
naszkicować na przykład ze względu na słabo zaznaczone kości
żuchwy), sposób trzymania głowy mają dla mnie coś
niedzisiejszego i ulotnego, choć przecież według dawnych kanonów
kobiecego piękna prawdopodobnie nie zostałaby uznana za urodziwą.
Oprócz oczywistej
funkcji portretu, czyli przedstawienia wizerunku danej osoby,
funkcjonuje on także, według mnie, jako zapis korelacji dwóch
osobowości, artysty i portretowanego. I powstały wizerunek nie jest
wyłącznie odbiciem osobowości modela, ale w jakiś sposób ujawnia
i demaskuje portrecistę. Dlatego często miewam smętną myśl, że
na tych portretach Kasi, na których nie odgrywa ona żadnych
przypisanych przeze mnie teatralnych ról, ale po prostu jest sobą, wcale nie
udało mi się oddać rdzenia jej charakteru. Mam
niestety myśl, że maluję swoje wyobrażenie o niej, jakie pasuje
mi do jej wyglądu. Że tak naprawdę maluję siebie. I w żaden
sposób nie współgrają mi te portrety z tym, jaką Kasię znam z
życia codziennego. Że moje portrety są tylko fantazją na jej
temat. Może z wyjątkiem wizerunku z telefonem komórkowym,
demaskatorem naszych czasów, który ujawnia talenty i upodobania
oratorskie modelki. Czyżby to znaczyło, że nie uda mi się
skutecznie uciec w mój retro fantastyczny świat przedstawiony, bo
najbardziej wartościowe jest to, to co zbliżone do współczesnej rzeczywistości?
Usłyszałam kiedyś w telewizji wypowiedź właścicielki renomowanej galerii sztuki, iż dla niej obraz wart zainwestowania, to taki, po którym widać, że nie mógł powstać 10, 15 ani 50 lat temu. Obraz który nosi wyraźne piętno współczesności. Jeśli potraktuję tę wypowiedź jako wskazówkę marketingową, to chyba nie mam szans na zainteresowanie moją sztuką w owej galerii, bo do tej pory, malując, starałam się o efekt dokładnie odwrotny od zalecanego. Właśnie o to, żeby nie można było określić dokładnych ram czasowych powstania obrazu, a i moi modele mają wyglądać ponadczasowo.
Wracając do portretu Kasi z komórką, informuję że niektórzy widzowie, to mi nawet
model telefonu z obrazu zczytywali. Model, który dla mnie jest sprawą
drugorzędną, pretekstem do ukazania sytuacji z życia wziętej. Stąd wniosek, że gdyby burza dziejów urwała ten róg obrazu,
gdzie figuruje dumnie mój podpis i data namalowania, to i tak, na
podstawie rozwoju elektroniki, można by łatwo wydedukować dokładny
czas powstania dzieła.
Może niemodne, ale wspaniałe te portrety Kasi. Poznałam modelkę na obczyźnie kilka lat temu i muszę powiedzieć, że wyjątkowo trafnie ujmuje Pani jej "Kasiowatość" - i w obrazach i w słowach. Proszę trwać uparcie przy swoich upodobaniach. Serdecznie, A.
OdpowiedzUsuń